Ochrona języka polskiego polegać ma m.in. na dbaniu o poprawne używanie języka i na stwarzaniu warunków do właściwego rozwoju języka jako narzędzia międzyludzkiej komunikacji. Ani Ustawa o języku polskim, ani tzw. zasady naszego języka nie zabraniają zapożyczać leksemów. Wręcz przeciwnie – język polski od swych początków stale dokonywał pożyczek, bo jest to naturalny efekt kontaktów między narodami. Najpierw w dobie przyjmowania chrześcijaństwa i rozwoju miast, handlu i rzemiosła młoda polszczyzna czerpała z czeskiego, łaciny i niemieckiego, w dobie Renesansu za sprawą dworu królowej Bony przejęto wiele wyrazów włoskich, później też węgierskich, z okresu XVII-wiecznych wojen mamy zapożyczenia wschodniosłowiańskie oraz turecko-tatarskie, w wieku XVIII widać silne wpływy francuskie, a z okresu zaborów pochodzi wiele zapożyczeń rosyjskich i niemieckich. Współcześnie angielski jest najpopularniejszym językiem techniki i informatyki, dlatego trudno się dziwić, że inne języki przejmują terminologię techniczną, telekomunikacyjną, informatyczną etc. W ten sposób pomnaża się zasób internacjonalizmów, czyli wyrazów międzynarodowych, spotykanych w wielu językach, nieznacznie różniących się formą, a wyrażających tę samą treść. Rozwój mediów i technik komunikacyjnych (na czele z Internetem) tylko ułatwia ten proces. Jednym z kryteriów poprawności językowej, które pozwala ocenić, czy zapożyczenie jest potrzebne, czy zbędne (a zatem niepoprawne), jest kryterium wystarczalności środków językowych. Można je w skrócie sformułować następująco: ‘poprawne są takie nowe wyrazy, które wypełniają lukę w słownictwie, nazywając osoby i zjawiska nowe albo postrzegane jako nowe, a dotąd nie nazwane’. Z tego też względu za potrzebne uznaje się wyrazy, takie jak sponsor czy lider, a potępia używanie określeń typu shop czy tabloid, ponieważ dublują one nazwy już funkcjonujące w polszczyźnie: sklep i gazeta brukowa, które to wyrazy (oprócz sklepu) i tak przejęliśmy z obcych języków – gazetę z francuskiego, bruk z niemieckiego. Sam Pan zresztą używa w swym pytaniu wyrazów obcych: administrator, serwis i (!!) www, a różnica między nimi awebmasterem polega – być może tylko NA RAZIE – na tym, że do webmastera nie wszyscy zdążyli się jeszcze przyzwyczaić, choć wyraz ten bez problemu odmienia się według polskiej deklinacji męskiej i został już odnotowany w Wielkim słowniku wyrazów obcych PWN pod red. M. Bańki z definicją (zbyt wąską może) ‘redaktor strony internetowej, tworzący ją i aktualizujący zawarte na niej dane’. Problem z utworzeniem precyzyjnego polskiego odpowiednika może tkwić także w zakresie obowiązków, które owemu webmasterowi się przypisuje, trudno bowiem nazwać w sposób w miarę syntetyczny kogoś, kto tworzy i zarządza stroną internetową lub zajmuje się serwerem i technicznym wykonaniem witrynyoraz zależnie od wielkości firmy (...) ma za zadanie jedynie stworzyć i prowadzić stronę internetową lub też zarządzać serwerem i lokalną siecią (przejmuje wtedy obowiązki administratora) (por. Słownik slangu informatycznego – www.ssi.civ.pl). Z. Płoski w Słownik encyklopedycznym – Informatyka określa webmastera jako opiekuna stronic WWW, osobę pełniącą dobrowolnie lub z powierzenia funkcję redaktora strony WWW, dbającą o wygląd strony i aktualność zawartych na niej danych, będącą również pośrednikiem w kontaktach pocztowych z innymi osobami. Pan Norbert Sawicki, który opiekuje się stroną naszej poradni, napisał mi: «Pojęcie to jest zbyt obszerne, ponieważ siecią zajmują się programiści, administratorzy, projektanci, opiekunowie stron www oraz osoby zajmujące się edycją tekstów i tworzeniem rysunków – wszystkie te osoby mogą nazywać siebie webmasterem. (...) Najlepszym porównaniem, które przychodzi mi na myśl, jest obsada pociągu(=webmaster) składająca się z kierownika pociągu, konduktora, maszynisty (=opiekun strony, programista, administrator itp.)». Myślę, że wyraz ten JUŻ się przyjął w polszczyźnie, a na pewno na stronach internetowych i akurat w tym przypadku nie martwiłabym się, żeamerykanizuje nasz język. Zamiast irytować się na jawne zapożyczenia leksykalne, które nazywają nowe elementy rzeczywistości, należałoby raczej zacząć ubolewać nad pożyczkami ukrytymi, czyli zapożyczeniami semantycznymi (jak dokładnie tak!, dieta ‘sposób odżywiania’, obraz ‘film’, kondycja ‘stan’, dedykowany ‘dostosowany’ itd.), oraz nad rażąco obcymi schematami składniowymi (jak Lucas Bank, Sopot Festival czy Biznes informacje), które wkradają się do polszczyzny często niepostrzeżenie.
Katarzyna Wyrwas